zamknij

Kultura, rozrywka i edukacja

Pod jednym dachem z pytonem

2008-08-13, Autor: 
Podróżnicy z Rybnika dotarli do Nepalu. Zapraszamy do przeczytania kolejnej relacji Jacka Piechy z podróży po Azji.

Reklama

Jacek Piecha, Tomek Piecha, Marek KaczyńskiWojciech Misiurski wyruszyli w 7-tygodniową podróż po Azji, podczas której poznają kulturę i smaki odwiedzanych miejsc.


Zapraszamy do lektury piątej korespondencji, tym razem z Nepalu, którą specjalnie dla nas przygotował Jacek Piecha.


> Czytaj relację z podróży koleją transsyberyjską


> Czytaj relację o kulturze i smakach Pekinu

 

> Czytaj relację z Xian w prowincji Shaanxi

 

> Czytaj relację z Syczuanu, Hong-Kongu i Macau

 

 


 

Podróż lokalnym autobusem

do Chitwan.

Namaste!


Po trwającej prawie trzy tygodnie podróży po Chinach, podczas której dane było nam zobaczyć mnóstwo wspaniałych budowli, poznać niesamowitych ludzi i spróbować potraw najlepszej chyba kuchni na świecie, skierowaliśmy się na zachód do jednego z biedniejszych państw świata - Nepalu. Według nowych klasyfikacji ONZ, Nepal wraz z 49 innymi państwami stanowi już państwo nie trzeciego, tylko czwartego świata. PKB per capita wynosi tu $1200 (dla porównania - w Polsce jest to ponad $12000). Kto nie odwiedził tego państwa może tylko próbować sobie wyobrazić, co to znaczy zacofanie i nędza...


W Katmandu - stolicy Nepalu wylądowaliśmy 1 sierpnia o godzinie 23.00. Międzynarodowy Port Lotniczy Tribhuvan bardzo nas zaskoczył. Bardzo ciemne i ponure wnętrze ze zwykłymi, sklejkowymi stolikami (mniej więcej styl „wczesny Gierek”), przy których odbywała się odprawa graniczna bardzo nas zaskoczyło i nie nastawiło nas zbyt optymistyczne....


Tradycyjne danie nepalskie -

ryż i sosy.

Również dziwne było to, że nikt nie oglądał nawet naszych zdjęć w paszportach. Jedyną formalnością którą musieliśmy wykonać było wypełnienie wniosku wizowego i wpłacenie 25 USD opłaty administracyjnej. Po 15 minutach staliśmy przy jedynym kantorze w okolicach lotniska i wymienialiśmy pieniądze na Nepalskie Rupie. Z czasem jednak okazało się, ze wymiana była zupełnie niepotrzebna. Zdecydowanie chętniej przyjmowana była waluta amerykańska... Tutaj dopiero dowiedzieliśmy się, jak dużo warty jest 1dolar (około 2 złotych). Należy dodać, ze prawie połowa mieszkańców Nepalu jest bezrobotna, a średnia płaca roczna (sic!) wynosi około 300 dolarów. Dlatego też, każdy ofiarowany przez nas napiwek (1 - 2 dolary) były przyjmowane z radosnym okrzykiem „Namaste”.


W tradycynej restauracji

Thamel House.

Jak już pisałem, zaraz po przyjeździe nie byliśmy pozytywnie nastawieni do Katmandu i całego Nepalu. Nasze morale upadły jeszcze bardziej podczas jazdy taksówką z lotniska do centrum Katmadu na ulice Thamel. Jedno co przykuło naszą uwagę, to fakt, że wszędzie jest niesamowicie ciemno. W prawie żadnym domu nie paliły się światła. Taksówkarz tłumaczył nam, że jest to efekt zarządzeń maoistów, którzy w kwietniowych wyborach parlamentarnych zdobyli największą ilość mandatów. Dlaczego tak jest, co było tego powodem - nie udało nam się dowiedzieć, bo po przewrocie (tj. wypędzeniu króla) w maju, mieszkańcy Nepalu unikają rozmów na tematy polityczne. Co bardzo utkwiło nam w pamięci, to operacja przeprowadzona przez wojsko na jednej z głównych ulic w Katmandu, podczas której aresztowano kilkanaście osób. Powodów tej operacji również nie udało nam się ustalić.


Droga przez góry.
Oprócz biedy, Republika Nepalu boryka się również z tzw. kryzysem paliwowym. Od ponad 6 - ciu miesięcy, zdobycie kilku litrów paliwa graniczy tu z cudem, a stacje benzynowe ogrodzone są drutami kolczastymi i ochraniane przez czołgi oraz regularne oddziały wojska. Powodem kryzysu są rosnące ceny ropy na świecie oraz uzależnienie dostaw tego surowca od jednego importera - jednej z indyjskich kompanii paliwowych.


Pomimo opisanych wyżej problemów, mieszkańcy Nepalu są niezwykle pogodnymi i przyjaznymi ludźmi. Wielu z nich pomagało nam nawet bez naszej prośby, przy czym nie żądali od nas żadnej zapłaty.


Czytając tę relację można odnieść wrażenie, że pobyt w Nepalu to bieda, nędza i brak jakichkolwiek atrakcji turystycznych. Nic bardziej mylnego. To tutaj odbywa się znakomita większość wypraw w Himalaje, w tym i na najwyższą górę świata - Mt. Everest. Z powodu niesprzyjającej aury niestety nie udało nam się zobaczyć Himalajów, ale skorzystaliśmy z innych atrakcji - raftingu na rzece Trisuli oraz udaliśmy się na safari do Chitwan National Park.


Marek w pełnym ekwipunku.
Pierwsza z przygód, której z pewnością nie zapomnimy do końca życia to rafting na rzece Trisuli. Rafting to rodzaj spływu, ale nie na kajaku lecz na niezwykle wytrzymałych sześcioosobowych pontonach. Nasza grupa została rozdzielona. I tak Tomek i Marek płynęli z Amerykanami i Koreańczykami. Wojtek i ja - z Anglikami i niezwykle sympatycznym mieszkańcem Hong Kongu - Markiem. Warto zaznaczyć, że Trisula jest typową górską rzeką, która bierze swój początek u stop Himalajów. Jej prąd jest niezwykle silny, czego doświadczyłem na własnej skórze. Dystans jaki mieliśmy do przepłynięcia to ponad 25 kilometrów, co zajęło nam 3 godziny. Dla nas były to trzy godziny walki z rzeka i z własnymi słabościami, a nasze organizmy wytwarzały dodatkowe dawki adrenaliny. Pokonywanie kolejnych kilometrów dostarczało nam niezwykłej zabawy, chociaż bardzo niebezpiecznej. W II części spływu ponton, na którym się znajdowałem dostał się w ogromnie silny wir wody, a następnie uderzyła w nas silna fala, czego skutkiem było przechylenie się pontonu i wypadnięcie trzech członków załogi za burtę. Sam wpadłem do wody, a co gorsza znajdowałem się pod pontonem. Prąd był na tyle silny ze niósł i mnie i łódkę w tę sama stronę co dodatkowo utrudniało poszukiwanie miejsca, w którym mogłem wypłynąć na powierzchnie. W końcu, jakimś cudem udało mi się wypłynąć, a pozostała na pontonie reszta załogi wyciągnęła mnie na pokład. Następnie razem wyciągaliśmy kolejnych dwóch kolegów. Kiedy dotarło do mnie, co tak naprawdę się stało i jak bardzo było to niebezpieczne, wiosłowaliśmy już dalej...


Po przeżyciach na rzece Trisuli, wysuszeniu się i zmianie ubrań wsiedliśmy do lokalnego autobusu, który wiózł nas do Chitwan. Przejazd takim środkiem transportu jest czymś niezwykłym. Kierowca - zazwyczaj młody mężczyzna (nasz miał mniej niż 18 lat) pędzi po krętej, położonej na skalnych półkach drodze z prędkością 70 - 80 km/h. W środku głośno gra nepalskie disco, a zamiast klimatyzacji pootwierane są wszystkie okna (o ile w ogóle są w nich szyby).


Jaszczurka w pokoju w 

Chitwan Island Jungle Resort.

Chitwan National Park to zupełnie inny Nepal. Cichy i spokojny. Tutaj człowiek wie, że obcuje z przyroda. Niesamowite jest życie bez elektryczności, z chodzącymi po ścianach pokoju jaszczurkami (im więcej tym lepiej, bo zjadają większość owadów). Ogromne, ale nie jadowite pająki siedziały na stoliku i wydaje się, że bacznie obserwowały każdy nasz ruch. A na dachu zamieszkiwały małe myszki, które wieczorami budziły się do życia i troszkę utrudniały zasypianie.


Chitwan umiejscowiony jest w samym sercu dżungli, a żeby dotrzeć do Island Jungle Resort należy przejechać spory kawałek jeepem, a następnie przeprawić się łodzią przez rzekę. Na obszarze parku zamieszkuje mnóstwo różnych zwierząt takich jak tygrysy, nosorożce, słonie, węże (w tym kobry królewskie), niedźwiedzie, krokodyle, małpy itd.


Dzień zaczyna się tu o godz. 5:30. Wtedy goście są budzeni, a już o 6:00 czteroosobowa grupa i dwóch przewodników wyrusza do dżungli w poszukiwaniu zwierząt. Nam udało się zobaczyć żerujące krokodyle. Gdzieś obok nas przebiegł nosorożec, ale tym razem nie udało się nam go zobaczyć... zostawił jednak po sobie ogromna kupę.


Nosorożec.
Po powrocie do ośrodka zjedliśmy ogromne śniadanie i wyruszyliśmy na słoniu na safari w poszukiwaniu zwierząt. Jadąc na słoniu i zachowując się cicho łatwiej jest wytropić mieszkańców dżungli, dlatego że zwierzę to nie jest uważane za intruza. Nam udało się wytropić nosorożca, który właśnie „brał kąpiel” w bajorze. Wtedy też podszedł do wody niedźwiedź, ale widząc większego od siebie kolegę, chyba się rozmyślił i szybko uciekł. Po drodze widzieliśmy też skaczące po drzewach małpy, dzikie kury, sarny i jelenie.


Podczas obiadu, podszedł do nas jeden z pracowników parku i dyskretnie zapytał nas czy przypadkiem nie chcemy zobaczyć pytona, który zamieszkał pod dachem w kuchni. Widok prawdziwego węża, nie zamkniętego w żadnym terrarium to niezwykłe przeżycie.


Tomek podczas kąpieli ze

słoniem.

Po obiedzie przyszła kolej na kąpiel ze słoniem... W rzece kąpali się razem ludzie i jedne z większych lądowych ssaków - słonie indyjskie, które wprost uwielbiają zabawę z ludźmi. Każdy mógł wdrapać się na niego, a słoń oblewał go woda z trąby.


Po dwóch dniach życia w dżungli, skierowaliśmy się na południe, w kierunku granicy indyjskiej. 6 sierpnia opuściliśmy Nepal i wjechaliśmy na terytorium ogromnych Indii.


Obecnie przebywamy w Delhi. Pozdrawiamy Czytelników i całą Redakcję Rybnik.com.pl

 

Jacek Piecha


Oceń publikację: + 1 + 0 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~aurelia8505 2008-08-14
    10:30:07

    0 0

    no tak to zeby ludzie zazdroscili chyba bo po co to nie wiem

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu Rybnik.com.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert Rybnik.com.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera Rybnik.com.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Jesteś za powstaniem legalnego toru do driftu w Rybniku?




Oddanych głosów: 5372