Minął miesiąc od tragicznej śmierci znanego biznesmena. Prawie 100 pracowników zostało na lodzie

Przypomnijmy, 15 marca w Ustroniu doszło do tragicznego wypadku, w którym zginął znany biznesmen z powiatu rybnickiego. Jak wtedy informowała cieszyńska policja, wg wstępnych ustaleń kierujący osobowym mercedesem mężczyzna z nieustalonych przyczyn nie zatrzymał się i wjechał z dużą prędkością w naczepę-wywrotkę ciągnika renault.

Okazało się, że wypadek spowodował jeszcze jedną tragedię. Kobieta jadąca renaultem była w zaawansowanej ciąży. Straciła ją »Ta tragedia pociągnęła za sobą kolejny dramat. Prokuratura potwierdza: nie żyje nienarodzone dziecko«

Co dzisiaj na ten temat może powiedzieć Prokuratura Rejonowa w Cieszynie? Niewiele. Śledczy czekają jeszcze na ekspertyzy wskazujące na bezpośrednią przyczynę zdarzenia. Tu konieczne będzie też pozyskanie opinii biegłych. Dopóki prokuratura nie zgromadzi wszystkich danych, nie ma co liczyć na szerszy komunikat w tej sprawie.

Firma zamknięta, pracownicy na lodzie

Skontaktowały się z nami osoby, które pracowały dla przedsiębiorcy. Zastrzegły swoją anonimowość. W chwili jego śmierci, znaleźli się w trudnej sytuacji. Brama firmy, w której pracowali (pod Rybnikiem) – została przed nimi zamknięta. W jednym momencie prawie 100 osób straciło pracę.

Pan Damian był jedynym właścicielem firmy. Drugą zajmowała się jego żona, a trzecia była na nich dwóch. Wszystkim zajmowali się jednak wspólnie. Z chwilą jego śmierci wszystkie umowy przestały istnieć. Ludzie pozostali bez niczego, bez zaległych wypłat za dwa miesiące. Od 15 marca nikt z nami nie rozmawiał, nie pisał – usłyszeliśmy.

W grę wchodzą spore zaległości, rzędu kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. Usłyszeliśmy np. kwoty 20 i 30 tys. zł. Nasi rozmówców bezskutecznie próbowali odzyskać należności od wdowy przedsiębiorcy.

Kiedy zapytaliśmy się o przelewy, to tłumaczyła, że sama nie ma lekko, że ma dziecko. Cytuję: „Damian mnie zostawił z potężnym długiem, komornik nam wszedł na wszystko i muszę szukać lokum, mam dziecko małoletnie, nie miałam za co pogrzebu zrobić nawet. Wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji przez tego "cudownego" człowieka” – przeczytał nam wiadomość jeden z byłych pracowników.

Coś się zaczęło złego dziać. „Widziałem na twarzy szefa przerażenie”

Jakim mężczyzna był szefem? Nasi rozmówcy nie mieli do niego większych uwag, zwłaszcza że robota się kręciła.

Był w porządku, dało się z nim dogadać. Wymagał od ludzi, jak trzeba było op*****lić to op*****lił, ale jak widział, że wszystko jest w porządku, to też o tym głośno mówił. Zdarzało się nawet, że przepraszał za swój ostry ton – zauważyli.

Gorzej było jednak z płatnościami na czas.

Zdarzały się przelewy 2-3 dni poza terminem. Coś jednak na początku tego roku zaczęło się dziać w firmie. Szef o tym nas nie informował, ale zaczęliśmy się domyślać – mówili nam budowlańcy.

Wspominają feralny 15 marca.

Był jeszcze rano w firmie. Pracownicy czekali na wypłaty. Szef wiedział, że jak nie otrzymamy pieniędzy za pracę, to pojawi się bunt. Ostatnią wypłatę dostaliśmy za styczeń. Powiedział nam, że otrzymamy pieniądze, kiedy on dostanie przelew za wykonane zadanie. W innym razie tu cytuję „to będzie koniec”. O co dokładnie mu chodziło? Możemy się tylko domyślać – usłyszeliśmy od młodego mężczyzny.

Wtedy nasz rozmówca zauważył coś jeszcze.

Powiem szczerze, krótko tam pracowałem, ale widziałem na twarzy szefa przerażanie. Wtedy do mnie dotarło, że firma ma poważne problemy finansowe – dodał.

Kilka godzin później pracownicy dowiedzieli się o śmierci swojego szefa.

Nie chcemy zgadywać, dlaczego tak się stało. Od tego jest prokuratura – stwierdzili pracownicy.

Większości udało się znaleźć nową pracę – mniej lub bardziej dochodową. Nie wiadomo, czy zobaczą pieniądze za wykonaną wcześniej robotę.

Wg kodeksu cywilnego, w razie odrzucenia spadku przez spadkobierców lub braku spadkobierców, spadek dziedziczy gmina ostatniego miejsca zamieszkania Spadkodawcy, a gdy tego miejsca nie da się ustalić i już znajdowało się zamknięte - dziedziczy Skarb Państwa. Każdy po kolei musi wziąć prawnika, albo razem go zatrudnimy. Chcemy po prostu odzyskać swoje pieniądze. Ludzie byli na każde gwizdnięcie, pierdnięcie – od razu byliśmy w robocie – stwierdzili gorzko.

Nie ma kontaktu z wdową. Pracownicy chcą walczyć o pieniądze w sądzie

Sprawę jakiś czas temu poruszyła też gazeta Fakt. Wskazuje w swoim materiale, że przedsiębiorca nie ustanowił zarządcy sukcesyjnego na wypadek śmierci.

Tym samym po upływie 30 dni od śmierci przedsiębiorcy, wygasną pracownikom umowy o pracę. Muszą sobie szukać nowej pracy (o ile oczywiście wdowa nie będzie chciała prowadzić działalności). Pozostaje im droga sądowa do odzyskania wynagrodzeń – czytamy.

Fakt podał też, że po Wielkanocy do bram firmy dobijał się inspektor Państwowej Inspekcji Pracy z Rybnika.

Zastaliśmy go przed bramą. Twierdził, że miał zaplanowaną kontrolę. Nie jest ona związana z obecną sytuacją w firmie. Nikt go jednak nie wpuścił. Z danych przekazanych nam przez PIP wynika, że przedsiębiorstwo PIP wizytowała w 2020 r. z powodu wypadku przy pracy. W firmie jego żony prowadzone były cztery kontrole. – Ostatnie czynności w 2022 r., których zakresem objęto przestrzeganie przepisów prawa pracy, w tym legalności zatrudnienia oraz wypłaty wynagrodzenia za pracę i innych świadczeń ze stosunku pracy – poinformowała Małgorzata Jędrzejczyk, rzeczniczka PIP w Katowicach – napisał Fakt.

Próbowaliśmy się skontaktować z wdową przedsiębiorcy. Najpierw wysłaliśmy SMS-a (17 kwietnia) z prośbą o rozmowę. Byliśmy gotów dostosować się do jej warunków. Nie było odzewu. W tym tygodniu dwukrotnie dzwoniliśmy pod wskazany numer – bez reakcji.

Nikt nie potrafi się do niej dodzwonić – zauważył jeden z budowlańców. - Jesteśmy po wstępnych spotkaniach z mecenasami. Nie zostawiamy tak tej sprawy. Zamierzamy walczyć o nasze pieniądze – dodał.

Pracownicy zamierzają dochodzić swoich praw w sądzie pracy. Z tego co się dowiedzieliśmy, problemy z otrzymaniem należności mają również podwykonawcy świadczący usługi na rzecz firmy.