zamknij

Wywiady

Rak to już nie tabu, ale ciągle kojarzy się z wyrokiem śmierci

- Część kobiet się nie bada się ze wstydu, ze strachu, a czasem z nieznajomości tematu. Inne pracują, prowadzą dom, trudno im wygospodarować czas, żeby myśleć o sobie. Wizytę u fryzjera czy manicure można odłożyć na później, ale nie badania.

 

- mówią Rozalia SobeczkoUrszula Chłapek z rybnickiego stowarzyszenia Amazonki.

Na czym polega działalność stowarzyszenia?

 

Rozalia Sobeczko: Istotą stowarzyszenia jest rehabilitacja psychoruchowa pań po przebytej chorobie nowotworowej piersi lub pań, które z chorobą się zmagają. Organizujemy zarówno warsztaty psychoterapeutyczne, spotkania z psychologiem, jak i gimnastykę, zabiegi rehabilitacyjne np. drenaż limfatyczny, spotkania z lekarzami, dietetykami. Raz w roku organizujemy też wspólny wyjazd. Dużo nam daje dofinansowanie ze strony miasta. Oprócz tego prowadzimy informację, roznosimy ulotki o naszej działalności do szpitali, poradni onkologicznych, na oddziały chirurgii, po to, by panie, które otrzymają taką diagnozę widziały, gdzie mogą się udać i że nie muszą się zmagać z chorobą same.

 

Urszula Chłapek: Przyjaźnimy się, pomagamy sobie, choć stowarzyszenie zrzesza panie w różnym wieku, bo są emerytki, ale są też panie dwudziestokilkuletnie. Łatwiej jest porozmawiać w gronie osób, które przeszły to samo, opowiedzieć o swoich emocjach, lękach osobom, które to rozumieją, które były w takiej samej sytuacji.

 

Czy każdy tak samo reaguje na chorobę?

 

R. S.: Rekacje są różne. Różne osoby różnie też sobie z tym radzą. Są osoby, które wychodzą do ludzi, są takie, które zamykają się w domu, nie chcą mieć z nikim kontaktu, popadają w depresję i trudno je wyciagnąć z łóżka. A w tej chorobie najgorsze jest kiedy człowiek się poddaje, traci wolę walki.

 

Jaka była pierwsza reakcja pań na diagnozę?

 

R. S. : Pierwszy etap to było niedowierzanie. Później pytania: dlaczego? Dlaczego mnie to spotkało? Tylko ja tak naprawdę nie miałam nawet czasu zastanawiać się nad tą chorobą. Po kilku dniach od diagnozy, w ogromnym strachu, jak każda z nas, poszłam od razu na operację, i tak naprawdę dopiero później powoli się z tym oswajałam i myślałam o tym, żeby tylko żyć, żeby móc jeszcze zobaczyć, jak wiedzie się dzieciom, wnukom.

 

U. Ch.: Ja byłam z córką odebrać wyniki. Usiadłyśmy w kawiarni i wtedy powiedziałam jej „pomylili się, to niemożliwe”. Aż do samej operacji nie do końca chyba wierzyłam w to, co się dzieje.

 

Jak reaguje rodzina, znajomi?

 

U. Ch.: Różnie. My mamy to szczęście, że mamy wielkie wsparcie rodziny. A to naprawdę w takich chwilach bardzo ważne. Ale wiemy, że są sytuacje, kiedy rodzina z różnych powodów odsuwa się od osoby chorej. Ludzie czasami zachowują się, jakby bali się, że to zaraźliwe. Choroby nowotworowe w ogóle kojarzą się ze śmiercią. Wielu ludzi traktuje to jak wyrok. Ja też miałam moment, że nic mnie nie interesowało, nic nie kupowałam, bo myślałam "po co, jak mi już nie będzie potrzebne".

 

R. S.: Zdarzają się różne sytuacje. Znamy panie, których mężowie z ogromnym poświęceniem opiekują się żonami, wożą je na badania, na nasze spotkania. Czasami jednak zdarzają się też sytuacje tragiczne, że mężowie nie wytrzymują takiej próby i odchodzą albo romansują na boku.

 

Jak w takiej sytuacji nie poddać się lękowi i rozpaczy?

 

U. Ch: Jedne osoby radzą sobie same, inne potrzebują fachowej pomocy psychologicznej. Ja sobie sama radziłam, bo chciałam, żeby dzieci, które były w wieku szkolnym, jak najmniej wiedziały. Jak płakałam, to po cichu.

 

R. S.: Są osoby, które mają zakodowane, że są chore i po prostu leżą w łóżku. A najważniejsze jest, żeby chcieć. Ruszyć z domu, a nie się zamykać, wychodzić do ludzi, wcale nie trzeba każdemu mówić, że jest się chorym.

 

A kiedy któraś z pań zrzeszonych w stowarzyszeniu odchodzi... Jak sobie panie z tym radzą?

 

U. Ch.: Takich przypadków mamy jeden, dwa rocznie. Jest to trudne, ale jesteśmy na to przygotowane, bo my żyjemy ciagle z tą świadomością, każda z nas wie, że w każdej chwili może dostać przerzuty. I chociaż każda śmierć jest trudna, my przyjmujemy to jakoś inaczej.

 

Jak odbierały panie swoją kobiecość po operacji mastektomii?

 

U. Ch.: Ja cały czas nie dowierzałam, szok przeżyłam po operacji, przy zmianie opatrunku, wtedy do mnie to dotarło i aż zemdlałam. Później, kiedy po raz pierwszy po operacji poszłam do miasta to wydawało mi się, ze wszyscy wiedzą, że wszyscy na mnie patrzą, a nikt na mnie nie patrzył. To gdzieś siedzi w głowie, ale potem to mija.

 

R. S.: Wiele kobiet czuje się niekobieco z protezą, zamieszczoną w kieszonce w biustonoszu. To jest dyskomfort i zmiana, do której trzeba się przyzwyczaić. Kobiety bardzo to przeżywają, bo jedna nie pokaże się więcej na plaży, inna dekoltu już nie ubierze. Z drugiej strony są kobiety, które mówią, że w życiu nie dałyby sobie piersi uciąć, jest diagnoza, a ktoś mówi, że woli umrzeć, a tu trzeba szybko zadecydować, bo liczy się czas. Kiedy zdają sobie sprawę z tego, jak poważna jest sytuacja, często jest po prostu za późno.

 

Czy kobiety w Polsce się badają? Czy o raku mówi się wystarczająco w dyskursie publicznym?

 

U. Ch.: Rak nie jest już tabu, mówi się o tym głośno. Są kampanie promujące badania mammograficzne, jeżdżą mammobusy, ale dużo zależy od samych kobiet. Statystyki pokazują, że kobiety dostają zaproszenia na bezpłatne badania mammograficzne, a na nie nie przychodzą. Przychodzi np. 20%. A na pytanie „dlaczego pani nie poszła?”, często słyszy się odpowiedź „bo się dowiem, że mam raka”, a później okazuje się, że jest za późno.

 

R. S.: Część kobiet się nie bada ze wstydu, ze strachu, a czasem z nieznajomości tematu. Inne pracują, prowadzą dom, trudno im wygospodarować czas, żeby myśleć o sobie. Ale wizytę u fryzjera czy manicure można odłożyć na później, ale nie badania.

 

Czy rak to wyrok?

 

R. S.: Podstawa to, żeby kobiety pamiętały o badaniach ginekologicznych, mammograficznych, USG piersi, żeby same się badały. I nie po 45 roku życia, bo mamy w stowarzyszeniu i 26-letnią panią, sporo trzydziestolatek, młode kobiety.

 

U. Ch.: To leczenie nie jest łatwe, bo chemia to takie systematyczne trucie organizmu, że człowiek jest coraz słabszy, coraz słabszy, że w tej słabości nie widzi przyszłości. Ja pamiętam po sobie, jak z tygodnia na tydzień nie ma się siły z łożka wstać, to człowiekowi wydaje się, że tak już będzie zawsze. Ale nie można się poddać.

 

Czy choroba pozwala inaczej spojrzeć na życie?

 

R. S.: Miałam 54 lata, gdy mnie ta choroba dotknęła, całe życie byłam pracoholikiem. Po wyleczeniu mój świat się zmienił o 180 stopni. Ja wtedy dopiero zaczęłam żyć, wyjeżdżać, doceniać każdy dzień. Nagle się okazało, że to, co do tej pory wydawało mi się takie ważne, wcale takie ważne nie było. Teraz bardziej potrafię cieszyć się z życia.

 

Rozalia Sobeczko – przewodnicząca stowarzyszenia Amazonki, do Amazonek należy od 8 lat

Urszula Chłapek – do Amazonek należy od 11 lat, w stowarzyszeniu pełni funkcję skarbnika

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~urlin 2012-06-23
    13:17:45

    0 0

    Jestem też pół roku po operacji,nie musiałam mieć chemii,czuję się bardzo dobrze ale muszę pójść do stowarzyszenia chociażby tylko po wsparcie .Nie można się załamywać,trzeba żyć dalej tak jakby się nic nie stało.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu Rybnik.com.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert Rybnik.com.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera Rybnik.com.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Jesteś za powstaniem legalnego toru do driftu w Rybniku?




Oddanych głosów: 5401