zamknij

Kultura, rozrywka i edukacja

"Teatr żywy"

2006-05-18, Autor: 
Jaki był VIII Rybnicki Festiwal Sztuki Teatralnej? Zapraszamy do przeczytania recenzji z festiwalu.

Reklama

Relacja, czy jak kto woli recenzja z festiwalu teatralnego jest zawsze przedsięwzięciem karkołomnym. Trzeba zdecydować, czy opisywać wszystkie spektakle, czy kierować się własnym gustem. Chyba najtrafniejszym rozwiązaniem będzie, gdy zacznę od końca, tzn. od ogłoszenia wyników jury i opisu zwycięskich przedstawień. W następnej kolejności omówię dwa, które moim zdaniem zasługują na szczególną uwagę.

 

Przypomnę, że I miejsce zajął, założony we wrześniu 2004 roku, Teatr Tańca Nawras z Rybnika za spektakl „O mnie”. I nie skończyło się jedynie na nagrodzie za przedstawienie. Jurorzy w składzie Krzysztof Sielicki, Marian Glinkowski i Łukasz Drewniak zgodnie przyznali wyróżnienie aktorskie dwóm jego tancerkom, Aleksandrze Bożek (nagroda indywidualna festiwalu) i Aleksandrze Holesz (wyróżnienie). Kiedy ogląda się je obie na scenie, można odnieść wrażenie, że taniec każdej z nich znajduje swe źródło w odmiennej estetyce. Układy choreograficzne w wykonaniu Oli Bożek niosą ze sobą ogromne pokłady energii, jej taniec jest tańcem ekspresyjnym, jej gesty i ruchy są jak cięcia brzytwy. Ostre, zdecydowane, precyzyjne, jakby pozbawione emocji, przepełnione za to niezwykłą siłą, zimnem i wyrachowaniem. Na przeciwległym biegunie znajduje się taniec Oli Holesz. Ruch w jej wykonaniu, choć nie pozbawiony siły wyrazu, jest miękki, płynny, przesycony delikatnością, ciepłem, i, w jakimś sensie, dziecięcością (nie dziecinnością!). Obie tancerki idealnie uzupełniają się na scenie. Duże brawa dla choreografa, Artura Stelmaczonka, za umiejętne wykorzystanie ich predyspozycji w tymże spektaklu. O czym, o kim jest ten spektakl? O mnie, o Tobie… W programie, zamiast opisu, autorzy zdecydowali się na umieszczenie zaledwie kilku zdań, jakby wyrwanych z kontekstu: „ nie mogę zrozumieć ludzi, którzy poddają się nurtowi bezcelowego życia…, … znalazłem to w sobie…, … próbuję to zrozumieć…, zawsze mamy możliwość wyboru…” Oglądając to przedstawienie odniosłam wrażenie, że rozgrywa się ono na kilku różnych płaszczyznach jednocześnie, a każda z postaci reprezentuje inną wartość, inną rzeczywistość. Jest więc realność, w której żyjemy tu i teraz, związana z konsumpcją, z wykonywaniem codziennych, błahych czynności, to rzeczywistość chłopaka (Artur Stelmaczonek) siedzącego naprzeciw starego telewizora, na krześle umieszczonym w głębi sceny. Jest także rzeczywistość dziewczyny (Magdalena Pander), która będzie bezskutecznie próbowała namalować ludzką postać na zaklejonej gazetami ścianie. Jej początkowe opanowanie zamienia się stopniowo w euforię, wściekłość, a w końcu w bezsilność. Używany najpierw z delikatnością, a potem z zapamiętaniem pędzel zostanie po chwili zastąpiony dłońmi, które będą tworzyły na papierze kolejne bezkształtne formy, a te z kolei, przedarte i pogniecione, wylądują na podłodze. To rzeczywistość, która odzwierciedla nasze zmaganie się z „oporem materii”, z przeciwnościami losu, z niemocą twórczą, być może nawet z poczuciem bezsensu tego, co robimy i do czego dążymy.

I niekoniecznie dotyczy to artystów…

 

Z wyrzuconych strzępków gazet, z tej bezkształtnej masy, jedynie przy użyciu gumki do włosów, inna dziewczyna, dziewczynka? (Aleksandra Holesz) stworzy lalkę. Ten gest wzrusza swą, tym razem można by rzec dziecinną prostotą. Obdarzona uczuciem, papierowa kukiełka stanie się przedmiotem walki dziewczynki z kolejną postacią kobiecą (Aleksandra Bożek), która na różne sposoby będzie próbowała zawłaszczyć sobie zabawkę. Mamy dziwnie wyraźne przeświadczenie, że nie tyle chodzi tu o chęć jej zawłaszczenia, co raczej o pragnienie jej zniszczenia. To kolejna rzeczywistość, zła, brutalna, „dorosła”, która próbuje ograbić, poskromić, zabić rzeczywistość dzieciństwa, marzeń, wyobraźni, naiwności, prostoty. Lalkę ostatecznie udaje się ocalić, ale ile pozostaje w nas z dziecka, które jest w stanie z uporem szaleńca chronić bliski mu przedmiot, ukochaną osobę, wymarzony cel? Na tę odpowiedź powinniśmy odpowiedzieć sobie sami, stojąc naprzeciw lustra, patrząc we własne odbicie. W spektaklu tym lustrem okazał się ekran telewizora, w którym spoglądająca na siebie publiczność ma okazję przyjrzeć się własnemu odbiciu. W spektaklu zatytułowanym, nie zapominajmy, „O mnie”… O Tobie?

 

II miejsce zajął Teatr Narybek From Poland (reżyseria Jarosław Filipski). Zaprezentowany przez młodych aktorów z Katowic, spektakl pt. „Istota bycia cool” jest „owocem warsztatowej pracy”, „autorstwo jest zbiorowe, a inspiracji można się doszukiwać w otaczającej rzeczywistości i współczesnej literaturze.” Już sam tytuł, jeśli się zastanowić, zdradza nam, o czym będzie mowa w spektaklu. Otóż jest on satyrą, prześmiewczą krytyką rzeczywistości kreowanej przez media i reklamę, bliską, zarówno poprzez konwencję jak i poruszoną tematykę, powieści (?) Doroty Masłowskiej „Paw królowej”. Zarówno książka, jak i spektakl ukazują, do jakiego absurdu można doprowadzić modę na różnego rodzaju szkolenia menedżerskie, marketingowe, prowadzone przez specjalistów od… wszystkiego i różnej maści doradców personalnych. Krytyka konsumpcyjnego trybu życia z pewnością nie jest tematem nowym w teatrze, mimo to sposób, w jaki mówi o nim Teatr Narybek From Poland, jest odmienny od tego, z czym z reguły mamy do czynienia w teatrze offowym. Nie chodzi tu o bunt, o wykrzyczenie protestu, ale o ukazanie raz z poczuciem humoru, a innym razem w sposób mądry i poważny, do czego może doprowadzić sytuacja, w której praca staje się, z konieczności, jedynym wyznacznikiem hierarchii wartości, a szef jedyną, nieomylną wyrocznią. Praca, dodajmy, często pozbawiona jakiegokolwiek sensu, która nie wnosi niczego nowego, budującego w życie człowieka, a która doprowadza do jego ogłupienia i ubezwłasnowolnienia. Żaden z pracowników, uczestników szkolenia (Onych) nie dziwi się, kiedy rozzłoszczony lub zniecierpliwiony Trener (Katarzyna Zalewska) nazywa ich „baraniną”. Wprost przeciwnie, na jego (jej) rozkaz wszyscy, ze ślepym posłuszeństwem, wykonują bezsensowne czynności, polegające m.in. na „ogarnianiu przestrzeni” i bezustannym uśmiechaniu się w rytm powtarzanej, jak mantra kwestii, zaczynającej się od … figury poetyckiej - gradacji, swoistego rodzaju wyliczanki : „Fest, fast, food, żyć, jeść, pić, tyć…” Końcowa scena, w której pracownicy przetwórni pomarańczy ( czego możemy się domyślić z rodzaju wykonywanych czynności), ścierają mechanicznym gestem na zwykłych metalowych tarkach trzymane w dłoniach owoce w rytm, już nie mantry „fest, fast, food…” (korzystają z nieobecności Trenera), ale litanii „do pracy bezużytecznej, nieopłacalnej, nieosiągalnej itd.”, powtarzanej aż do kompletnego wyczerpania. To świetna scena, która buduje w sposób niezwykle sugestywny napięcie w spektaklu. Powtarzana przez wszystkich naraz, najpierw wspólnie, potem coraz szybciej, ale w różnym czasie, buduje swoisty rodzaj kakofonii. Coraz szybciej wypowiadanym kwestiom towarzyszą coraz szybciej wykonywane gesty. Pracownicy-niewolnicy, jeden po drugim, tracą przytomność (umierają?) z wycieńczenia. Momentem kulminacyjnym jest cisza, która nagle zapada na scenie, choć w naszych głowach odbijają się wciąż głuchym echem fragmenty „litanii do pracy”.

 

Jaka jest (jeśli jest…) dzisiaj praca dla młodego pokolenia? Jaką jest wartością? Czy w ogóle nią jest? Jeśli nią nie jest, to czym innym? Jaki wpływ wywiera na życie młodego pokolenia wszechobecna reklama? To pytania, które zdają się stawiać twórcy spektaklu „Istota bycia cool”. Życie młodych ludzi chyba nie jest dzisiaj ani aż tak cool, ani trendy, ani jazzy, ani nawet „bananowe”…

 

Jeden z jurorów tegorocznego festiwalu, Krzysztof Sielicki, napisał w programie m.in. następujące zdania: „ Teatr jest zawsze współczesny. Żywy teatr przemawia obrazami zrozumiałymi dla swego pokolenia i wywołuje wspólnotowe emocje”. Oba zwycięskie teatry, Teatr Tańca Nawras oraz Teatr Narybek From Poland, z prezentowanymi na VIII Festiwalu Sztuki Teatralnej w Rybniku spektaklami, z całą pewnością wpisują się w nurt tego „żywego teatru”.

 

Tyle o spektaklach zwycięskich. Teraz chciałabym poświęcić trochę miejsca dwóm innym, które mnie poruszyły, nie tylko ze względu na ich tematykę, ale przede wszystkim na oryginalność, prostotę i siłę wyrazu.

 

Ubrany w białą koszulę i jasnoszare dżinsy mężczyzna, wychodzi niespiesznym krokiem na środek sceny. Zatrzymuje się, jakby przystanął przez przypadek, zdejmuje ciemne okulary przeciwsłoneczne, powoli ogarnia spojrzeniem widownię i zaczyna mówić. Nie wiemy, czy mówi do widocznej przy pełnym świetle publiczności, czy mówi do siebie samego, czy w końcu do kogoś, kogo sobie wyobraża. Ale nie to, do kogo mówi jest istotne, a to, co mówi i w jaki sposób. A mówi, a właściwie opowiada swoją historię, którą z pewnością każdorazowo przeżywa od nowa. W której przeżywa, cudem unikając za każdym razem śmierci. Tak, są to wspomnienia weterana wojennego, który nie potrafi poradzić sobie z demonami przeszłości, z tragedią śmierci świszczącej pociskami, dyszącej działami, łypiącej oczami strachu i przerażenia, obezwładniającej głupotą nieodpowiedzialnych przełożonych, męczącej bezsennością. Przez wiele długich nocy i dni ten człowiek jest świadkiem, jak ginie inny człowiek, i ten, którego się nazywa przyjacielem, i ten, którego się przeklina, który jest wrogiem. Ile warte jest jedno życie ludzkie? A ile setka, tysiąc, czy milion istnień? W czasie wojny nie są warte niczego. „Gówno. Wszystko jest gównem. Ja jestem gównem i Ty jesteś gównem. Człowiek jest gównem”. Nic nie znaczącym ścierwem, już za życia, który w każdym momencie może zostać rozerwany na strzępy lub zamienić się „w galaretę, którą można by zbierać łyżeczką…” Monodram „Divertissement nr 1” w wykonaniu Jerzego Dębiny (Racibórz) jest monodramem „męskim”, zrobionym przez mężczyznę wg tekstu napisanego „męskim”, dosadnym językiem przez innego mężczyznę, Claude’a Simone’a. Opowiadanie, na podstawie którego powstał spektakl, jest jedynymw całym zbiorze zatytułowanym zdaje się „Warkocz Bereniki”, które niesie ze sobą tak dramatyczną treść. Pozostałe są przesycone opisami pełnymi poezji i malarskiego piękna. Co takiego musiało się stać w życiu pisarza, że zdecydował się na umieszczenie w swoim tomie tego „okrucha wojny”? Co takiego musiało się stać w życiu Jerzego Dębiny, że tym razem zdecydował się akurat na ten utwór? Może nic się nie stało, jak w życiu większości z nas, którzy śledzimy zza drugiej strony szklanego ekranu relacje tragicznych wydarzeń towarzyszących konfliktom wojennym gdzieś w świecie… A może właśnie to, że nic się nie stało, sprowokowało w nim złość lub poczucie bezsilności wobec własnej i nas wszystkich obojętności? Może jego monodram jest jego i naszym wyrzutem sumienia? My tu, a oni, one tam giną, umierają. My tu, oglądamy jego monodram, a oni tam są mordowani, one gwałcone albo oni gwałcą, one się wysadzają w powietrze mordując. „Divertissement” posiada w języku francuskim wiele znaczeń - odwrócenie, oddalenie, odciągnięcie, sprzeniewierzenie, odrywanie, przeszkadzanie, ale i… zabawa, serenada…„Donner un divertissement” znaczy tyle, co „dać rozrywkę”… W tekście jest mowa o odwrocie całego plutonu, który omal nie zostaje w całości wymordowany z powodu dowódcy, który nie chce lub nie może, bo nie ma rozkazu, zauważyć, że ich sytuacja jest beznadziejna. Na wojnie liczy się Bóg (a raczej Religia), Honor, Ojczyzna, ale nie człowiek, który jest g… W programie festiwalowym czytamy: „ wg Jurka Dębiny to pierwszorzędna rozrywka, ale zobaczymy. Nawet zdjęcia nie chciał przysłać”. Nie chciał, bo na potrzeby monodramu ogolił głowę i zarost, żeby przypominać żołnierza Legii Cudzoziemskiej. „Divertissement nr 1” to krótka, treściwa, osiągnięta bardzo prostymi środkami, pierwszorzędna, rozdzierająca rozrywka.

 

Wspomnienie, pamięć, nieobecność rozpięte pomiędzy życiem i śmiercią było tematem jeszcze innego spektaklu tegorocznego festiwalu. Mam na myśli przedstawienie pt.„Przyjdź” w wykonaniu Teatru Officium z Łodzi (reżyseria Michał Rzepka), wyróżnione za „interesującą próbę poszukiwania własnego języka teatralnego”. Kolejny, intymny spektakl, który prawie natychmiast skojarzył mi się z jednym z najpiękniejszych, choć najbardziej wstrząsających filmów Ingmara Bergmana, „Krzyki i szepty” z 1971 roku. Zagrany przez Agnieszkę Kowalską, której towarzyszy muzyk, Piotr Matula, „Przyjdź” jest spektaklem równie wstrząsającym, ponieważ jest rozmową żywych ze zmarłymi (w filmie szwedzkiego reżysera mamy do czynienia z rozmową żywych z umierającą, a następnie ze zmarłą). Postać grana przez aktorkę Teatru Officium zdaje się być medium, przy pomocy którego zmarli mogą do nas przemówić, mogą nam opowiedzieć o swoim cierpieniu, o umieraniu, o swojej samotności, „o godzinie bez końca”… Ich językiem jest język zaczerpnięty z „Kołysanki” Samuela Becketta. Modulując w charakterystyczny sposób swoim głosem, wymawiając słowa na wdechu, w miarowym, monotonnym rytmie, gdy przemawia przez nią zmarła kobieta, aktorka sprawia wrażenie kogoś innego. Wprowadzana w trans graną na żywo, na różnych instrumentach (skądinąd świetną) muzyką, staje się dziwna, „obca”, nieobecna, nie-żywa. Oświetlana czerwonym snopem światła, spływającym z góry, wydaje się groźna i straszna. Jej ciało jest wstrząsane wewnętrznymi konwulsjami. W białej, prostej, płóciennej sukni, podświetlona niebieskim światłem przypomina zjawę, zaś w ciepłym żółtym świetle jest młodą, wrażliwą kobietą, która za chwilę użyczy swego ciała komuś innemu. Kiedy na końcu spektaklu aktorka staje na tle dużego białego ekranu, a jej suknia zlewa się z nim, obrazy płynące z projektora multimedialnego tworzą piękne, skomplikowane wzory na obu tkaninach. Konary drzew, popękana ziemia, skały i inne, towarzyszą ostatniej wędrówce pamięci tej, która „powiedziała sobie, bo komu innemu, czas już kończyć”…

 

VIII Festiwal Sztuki Teatralnej w Rybniku można uznać za festiwal bardzo udany. Ogólny poziom spektakli był wysoki. Przewaga teatrów tańca, ruchu i plastycznych stała się już chyba cechą charakterystyczną rybnickiej imprezy. Nietrudno się domyślić, że za tym wszystkim stoi Dyrektor Artystyczny festiwalu, Marian Bednarek, którego taki teatr interesuje w szczególności, a którego premierowy spektakl zatytułowany „Drżenie”, inspirowany esejem francuskiego filozofa Jacquesa Derridy, mieliśmy okazję zobaczyćw sobotni wieczór. Ale o tym może następnym razem przy okazji kolejnej prezentacji spektaklu.

 

Joanna Grabowiecka

 

 

W artykule wykorzystano cytaty z programu festiwalowego.

 

Na zdjęciach od góry:

1. Od lewej Dyrektor Artystyczny festiwalu, Marian Bednarek i jurorzy, Krzysztof Sielicki i Marian Glinkowski,

2. Aleksandra Bożek z Marianem Bednarkiem i Stanisławem Wójtowiczem, Dyrektorem Festiwalu, 

3. Po lewej Aleksandra Holesz z Teatru Tańa Nawras z koleżanką z zespołu,

4. i 5. Wystawa plakatu teatralnego ze zbiorów Tomasza Żarneckiego

6. wystawa do Xięgi Bałwochwalczej Brunona Schulza autorstwa Jadwigi Mydlarskiej-Kowal, prezentowana na festiwalu.

Oceń publikację: + 1 + 1 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu Rybnik.com.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert Rybnik.com.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera Rybnik.com.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Jesteś za powstaniem legalnego toru do driftu w Rybniku?




Oddanych głosów: 5373