zamknij

Wywiady

Nie sypiam z bohaterami

- Bycie Ślązaczką i katoliczką nie przeszkadza mi w walce o prawo kobiet do równego traktowania. Wstyd się przyznać, ale przez długi czas nie dostrzegałam, że panuje w naszym społeczeństwie system patriarchalny

 

- mówi Aleksandra Klich – dziennikarka, reportażystka, autorka m.in. głośnej biografii Kazimierza Kutza.

 

- W ostatnich miesiącach na polskim rynku wydawniczym biografie stały się najbardziej chodliwym towarem. Kolejne biografie wywołują też medialną burzę i żywe dyskusje, jak. np. w przypadku książki Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”. Jak pani myśli, z czego wynika to zainteresowanie społeczne biografiami?

 

A. Klich: - Przestajemy ufać wymyślonym historiom. Wolimy literaturę faktu niż beletrystykę, bo jest bliższa naszemu życiu, światu, który niby jest na wyciągnięcie ręki, bliższy nam niż kiedykolwiek, ale coraz bardziej niepojęty. Reportaże, biografie obiecują, że wytłumaczą nam rzeczywistość, jego mechanizmy, decyzje ludzi, przyczyny sukcesu lub klęski. Z pewnością zainteresowanie biografiami wynika również z naszego zamiłowania do podglądania życia innych ludzi… Czy osobę, której biografię się tworzy trzeba lubić, być z nią emocjonalnie związanym? W pewnym sensie tak. Nie wyobrażam sobie pisania biografii człowieka, do którego czuję odrazę, niechęć lub kompletnie mi obojętnego. Wchodząc w czyjeś życie, łóżko, buty, zaglądając do jego biblioteki, rozmawiając z jego przyjaciółmi i wrogami, obcując z kimś przez kilka lat, jest się oczywiście skazanym na silny emocjonalny związek z bohaterem. W tych uczuciach trzeba jednak zachować dystans do postaci, nie można się z nią zaprzyjaźnić, nie można z bohaterem – metaforycznie mówiąc - sypiać. Nie wolno o nim śnić. Trzeba jasno powiedzieć, gdzie jest granica między nim a mną. Tylko takie podejście gwarantuje, że biografia będzie uczciwa, a nie stanie się panegirykiem albo pamfletem.

 

- Jak to się w ogóle stało, że zaczęła pani pisać biografie?

 

- Z niezrozumienia. Moje teksty o Ślązakach powstały, bo nie rozumiałam Śląska, w którym się wychowałam i mieszkałam. Oczywiście, mimo, że napisałam kilkanaście portretów różnych ludzi związanych z regionem, wciąż Śląska nie rozumiem (śmiech). Podobnie było z Kazimierzem Kutzem i Wandą Półtawską. Te osoby były dla mnie zagadką. Chęć ich poznania spowodowała, że jako biograf weszłam w ich życie.

 

- Pani pierwsze ważne spotkanie z Kutzem było wyjątkowe...

 

Tak. Spotkaliśmy się w 2002 roku podczas festiwalu Era Nowe Horyzonty w Cieszynie. Siedząc przy stoliku, w kawiarni, pan Kazimierz Kutz opowiedział mi o swoim Bogu. Mówił z dwie godziny. Było to tak wstrząsające wyznanie, że postanowiłam napisać o nim książkę. Żeby go zrozumieć, objaśnić, zapanować nad nim.

 

- Jak wyglądało tworzenie biografii Kutza? Czy to prawda, że nie wiedział o tym, że pisze pani jego biografię?

 

- Nie powiedziałam mu, że piszę o nim książkę. Nie chciałam, żeby się wtrącał, tłumaczył mi swoje życie. Chciałam, żeby „Cały ten Kutz” to była nie prawda Kutza o Kutzu, ale wielowątkowa opowieść, pokazanie pana Kazimierza z różnych stron, oświetlonego opowieściami przyjaciół, znajomych, rodziny, niechętnych mu kolegów, politycznych wrogów. Namówiłam redaktorów ze „Znaku”, żeby książka była prezentem dla pana Kazimierza na jego 80 urodziny. Jerzy Illg, redaktor naczelny wydawnictwa aż zatarł ręce z radości. Co prawda przez chwilę zastanawiał się, czy nie pokazać panu Kazimierzowi książki przed drukiem, ale dał się ponieść ryzyku… Oczywiście bałam się, że będzie afera. Że pan Kazimierz poda mnie do sądu, a jego biografia złamie moje życie zawodowe i będę musiała zająć się sprzedawaniem pietruszki na targu. Ale w końcu pomyślałam, że zaryzykuję. Pan Kazimierz jest odważnym człowiekiem i doceni moją odwagę. Chciałam go też zaskoczyć, co w przypadku Kazimierza Kutza nie jest łatwe. Wyobrażałam sobie jego minę, gdy wręczam mu urodzinowy prezent…. Niestety, jakiś dziennikarz dał mu tzw. egzemplarz recenzencki. Pewnej styczniowej niedzieli pan Kazimierz zadzwonił i usłyszałam: Gotuje Pani obiad? Zgodnie z prawdą powiedziałam: nie, idę na obiad do mamy. Na to Kutz: No to powiem: przeczytałem biografię, którą pani wysmarowała. Ten facet to potwór! Jestem jednak pewna, że się w niej odnalazł. Nie było absolutnie żadnej afery, choć w książce są wątki, sprawy i zjawiska bolesne dla pana Kazimierza. Dość bezceremonialnie wlazłam w jego życie, czytając i publikując część listów, które pisał do swojej matki. Bezwstydnie opisałam choroby, depresje, miłości, które uznałam, że są ważne dla zbudowania jego wizerunku. Największy komplement jaki od niego usłyszałam brzmiał: - To nie jest książka o mnie, to jest książka o Śląsku. Choć czasem mówi: - No tak nie dała mi do przeczytania, nie zautoryzowałem, to są błędy…

 

- Od momentu rozpoczęcia pisania biografii Kutza spotkała się pani z tym człowiekiem wielokrotnie. Jak pani myśli, co jest w tym mężczyźnie takiego, że kobiety mają do niego słabość?

 

- Ciepło i rodzinność. Przecież on prawie każdej kobiecie, w której się zakochiwał, proponował małżeństwo! (śmiech). Słyszałam wiele cudownych opowieści pań, które się w nim kochały. Kobiety mu się zwierzają, opowiadają o swoich romansach, zdradach, rozwodach. Zawsze doradzi, pogada, jest jak najlepsza przyjaciółka. Ale to nie znaczy, że pan Kazimierz jest jaśkiem do przytulania. To wojownik, lider, samiec alfa, taka osobowość imponuje nam wszystkim: kobietom i mężczyznom.

 

- Jednym z elementów kontrowersyjnego wizerunku Kazimierza Kutza jest jego głośne mówienie o autonomii Śląska. Budzi tym niechęć, a czasem wściekłość elit politycznych. Co pani, jako Ślązaczka, myśli o idei autonomii promowanej przez Kutza?

 

- Pomysł Kutza, by wprowadzić autonomię na Śląsku nie jest żadnym separatyzmem. On nie chce odrywać Śląska od Polski. Chce po prostu, żeby Śląsk miał szerszą swobodę w decydowaniu o sobie – o pieniądzach tutaj wypracowywanych, o tym jak i czego uczy się w szkołach, rozwoju regionu, o wydawaniu pieniędzy z unii. Moim zdaniem to słuszny kierunek i powinien dotyczyć nie tylko Śląska, ale i pozostałych dużych regionów Polski. Więcej samorządności to więcej wolności i postaw obywatelskich. Centralizm jest przekleństwem, nie tylko Śląska. Wiąże ludziom ręce, nie pozwala samodzielnie myśleć i decydować. Doceniam, że Kutz jasno widzi, w jak bardzo niebezpiecznym momencie znalazł się Śląsk. Skoro jest jeszcze węgiel i kopalnie, więc ludzie, również niestety politycy, uznają, że to górnictwo nadal powinno być podstawą rozwoju regionu. Nic straszniejszego. Jeśli nie będziemy myśleć o przyszłości Śląska bez węgla, nie znajdziemy nowego pomysłu na region, to za 30 lat, gdy węgla zacznie brakować albo jego wydobycie stanie się absolutnie nieopłacalne, a źródłem dużej części energii potrzebnej Polsce staną się np. elektrownie jądrowe, obudzimy się w czarnej dziurze, bez kopalń, z wyludniającymi się miastami, straszliwym bezrobociem. Kutz to wie i głośno krzyczy, że musimy się obudzić. A co mi się nie podoba w myśleniu Kutza? Chyba najbardziej teoria śląskiej krzywdy. Moim zdaniem to w dzisiejszych czasach kompletnie anachroniczne. Już nie jesteśmy dupowaci. Opisując swój stosunek do życia używa Pani dosyć karkołomnej frazy, mówiąc, że jest Ślązaczką katoliczką feministką?

 

Czy te pojęcia nie są ze sobą w sprzeczności?

 

Nie. Bycie Ślązaczką i katoliczką nie przeszkadza mi w walce o prawo kobiet do równego traktowania. Wstyd się przyznać, ale przez długi czas nie dostrzegałam, że panuje w naszym społeczeństwie system patriarchalny. Bo mnie to nie dotyczyło. Weźmy na przykład Kościół. O ile ja nie mam problemu w kontaktach z księżmi, którzy traktują mnie w rozmowie jako partnera, o tyle nie mam przekonania, że inne kobiety o swojej pozycji w Kościele mogą powiedzieć to samo. Poza tym, z nierównym traktowaniem mamy do czynienia w firmach, urzędach, szkołach. My – kobiety, zarabiamy mniej, a prócz obowiązków zawodowych musimy „zasuwać” w domu i de facto pracujemy na dwóch etatach. Żeby była jasność: nie mam nic przeciwko temu, aby kobieta gotowała niedzielne obiady. Jak chce, proszę bardzo. Ale niech ma wybór. Niech nikt jej do tego nie zmusza – ani tradycja, ani mąż, ani świat. Lubię gotować – a raczej odgrzać jakiś obiad (śmiech). Ale wolę coś napisać.

 

Wywiad jest zapisem fragmentów spotkania autorskiego z Aleksandrą Klich, które odbyło się 17 marca 2010 r. w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej. Opracował Wacław Wrana.

 

Aleksandra Klich – urodziła się w 1968 roku. Absolwentka I Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Śląskich w Rybniku. Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po studiach z mężem wróciła do Rybnika, gdzie mieszka do dziś. Przez trzy lata pracowała jako polonistka w I LO. Później została dziennikarką, a następnie redaktorką „Trybuny Śląskiej”. Kolejnym przystankiem była „Gazeta Wyborcza”, gdzie przeszła drogę od reportera działu supermarket do redaktora działu miejskiego. W 2007 roku przeniosła się do redakcji „Gazety Wyborczej” w Warszawie – jest dziennikarką „Gazety Świątecznej”. Autorka wielu reportaży publikowanych na łamach „Gazety Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego”. Laureatka Małego Feniksa, wyróżnienia wydawców katolickich, drugiej nagrody Silesia Press (za portret tłumacza Henryka Bereski, napisany wspólnie z Michałem Smolorzem), wyróżnienia w konkursie „Oczy otwarte". Nominowana do nagrody Andrzeja Wojciechowskiego i Grand Press za 2009 rok. Autorka trzech publikacji biograficznych: „Bez mitów. Portrety ze Śląska" (2007), „Brat Karol. Siostra Wanda” (2009), „Cały ten Kutz. Biografia niepokorna” (2009). Rodzina: mężatka, 15-letni syn. Jej pasją są książki. Lubi podróżować.

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu Rybnik.com.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert Rybnik.com.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera Rybnik.com.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Czy Miasto Rybnik powinno przejąć Fundację Elektrowni Rybnik?




Oddanych głosów: 606