zamknij

Wiadomości

„My, dzieci z browaru”. Ewa Maćkowiak urodziła się w browarze. Jej ojciec był pierwszym, powojennym dyrektorem

2024-06-27, Autor:  Bartłomiej Furmanowicz

Dzieciństwo Ewy Maćkowiak nie należało do typowych. Przyszła na świat w rybnickim browarze, w miejscu którego stoi teraz Focus Park. Pamięta zabawy w murach zakładu, grę w chowanego, a także szukanie skarbu po poprzednim, przedwojennym właścicielu browaru. Jak przyznaje ze śmiechem, nie gustowała i nie gustuje w tradycyjnych złocistych trunkach.

Reklama

Historia rybnickiego browarnictwa rozpoczyna się w XIX wieku. Zakład założył legendarny Herman Müller – niemiecki Żyd, który był osobą szanowaną, a pracownicy wypowiadali się o nim w superlatywach.

Herman Müller miał niestety mało synów, bo zaledwie dwóch, co jest zaskakujące jak na tamte realia u Żydów - mówi Małgorzata Płoszaj, pasjonatka rybnickiej historii.

Herman zmarł 1919 roku. Browar przejął Zygfryd - jego syn. Podobnie jak ojciec, był szanowanym obywatelem Rybnika, który wniósł wiele dobrego do naszego miasta. Jego śmierć w 1934 roku opłakiwał cały Rybnik. Nawet antysemicka prasa nie odważyła się napisać niczego złego o Żydzie, jak i Niemcu.

Wręcz prasa pisała, że był dobrym człowiekiem - mimo, że Niemiec, to był lojalny w stosunku do państwa polskiego. Nie angażował się w sprawy polityczne, starał się łagodzić konflikty – dowiadujemy się.

Tak zaraz po śmierci Zygfryda Müllera pisała w 1934 roku Gazeta Rybnicka:

"W czwartek zmarł zupełnie niespodziewanie około godziny 8-mej wieczorem właściciel browaru rybnickiego Zygfryd Müller. Zmarły należał do najpoważniejszych obywateli miasta Rybnika i pracą swoją starał się utrzymać placówkę gospodarczą w naszem mieście, dając zarobek i chleb wielu rodzinom. Cichy i spokojny, udzielał się prawie tylko przedsiębiorstwu. W stosunku do ludności ubogiej miał zawsze otwartą rękę, dawając indywidualnie względnie zbiorowo na cele dobroczynne. Również popierał organizacje najróżniejsze ofiarami pieniężnemi. W stosunku do Państwa Polskiego wypełniał obowiązki wzorowo."

Zakładem zaczął zarządzać Max Richter. Też Niemiec, ale nie był już dobrze wspominany przez ludzi. Sam browar stał się spółką z wieloma udziałowcami. Nie było bowiem dzieci Zygfryda, które mogłyby odziedziczyć majątek ojca. Potem nadeszła wojna.

Nowa władza, nowy dyrektor

Po wojnie władzę w Polsce objęli komuniści. Mury rybnickiego browaru zachowały się od wojennej pożogi. Dyrektorem zakładu został Stanisław Popowicz.

Ojciec objął kierownictwo nad browarem 20 sierpnia 1945 roku. Mieszkanie wyremontował, sprowadził mamę, w 1949 roku urodziłam się ja – na pierwszy piętrze, pierwszy pokój po lewej stronie, na terenie browaru od ul. Zamkowej – uśmiecha się jego córka, Ewa Maćkowiak.

Jak to się stało, że Stanisław Popowicz został dyrektorem? Do Rybnika przybył z kresów wschodnich. Był prawnikiem ze Lwowa. Uczestniczył w Kampanii Wrześniowej, a po wojnie został wysiedlony z żoną i synem. W jednym wagonie podróżował z Mieczysławem Choszowskim. Ten znalazł zatrudnienie w Politechnice Śląskiej, a on dostał pracę w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym w Bytomiu. Postanowił się jednak przenieść do Rybnika, by objąć posadę dyrektora w państwowym już browarze.

Zawsze żartował, że sam sobie wziął tę robotę. Wtedy brakowało na tych ziemiach inteligencji, a więc jak pojawił się człowiek, który miał wyższe wykształcenie, skończył prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, został od razu zatrudniony – mówi pani Ewa.

Browar był ich placem zabaw

Jak córka przedwojennego dyrektora browaru wspomina dzieciństwo? Uśmiecha się.

Było super beztroskie. Na terenie browaru mieszkało 10 rodzin wielodzietnych. Bawiło się tutaj około 20 dzieci. Mogliśmy buszować po całym zakładzie. Samo nasze mieszkanie miało ponad 100 metrów kwadratowych, 6 pokoi, 3 przedpokoje i 2 toalety – mówi Ewa Maćkowiak.

Zdradza, że zakład był ich placem zabaw.

Biegaliśmy po całym terenie browaru. Mieliśmy opanowane wszystkie zakątki. Czasami wolno nam było wpaść do biur, ale to tylko tak dosłownie przelecieć. Nikt nas nie przeganiał, bo wszyscy wiedzieli, że nie nic niszczymy. Po prostu dla nas to były miejsca do chowania się, odkrywania. W jednej z piwnic na przykład były kryształowe lampy. Moja mama ich nie znosiła. No to cała zgraja dzieci zdejmowała z nich kryształowe wisiorki, żeby grać w kamyki – wspomina nasza rozmówczyni.

Dodaje też z uśmiechem, że żadna piłka nie wpadła nigdy do kadzi z piwem. Z zaciekawieniem obserwowała za to pracę browarników.

Tu na słodowni były pryzmy z jęczmieniem, to było polewane. Ja przez okienko z przedpokoju zawsze lubiłam podglądać, jak takimi łopatami mieszają cały ten jęczmień. Tam też można było chodzić – mówi kobieta.

W poszukiwaniu skarbu

Osobnym, ciekawym wątkiem jest motyw skarbu, który rzekomo miał zostać schowany na terenie browaru przez jednego z Müllerów.

To jest moje własne opowiadanie, które kiedyś popełniłam. Mianowicie opisując mieszkanie wspomniałam, że właśnie mimo, że nas było czworo dzieci, troje dorosłych, zawsze było miejsce dla wszystkich krewnych czy znajomych, którzy chcieli akurat przyjechać. Więc wieczory to się spędzało na opowieściach, na jakichś tam czytaniach. No i mama wspomniała, że jak jeszcze mieszkała w Bytomiu, słyszała o skarbie pozostawionym w browarze. Rzecz w tym, że jej brat bardzo lubił ją podpuszczać – śmieje się pani Ewa.

Wyobraźnię jeszcze bardziej rozpalała plotka o jednym z robotników, który pracował na terenie zakładu i z dnia na dzień porzucił pracę, by prowadzić bardzo wystawny tryb życia.

związku z czym jak mamy brat to usłyszał, że takie rzeczy się zdarzały, to powiedział: „wiesz, tu musiało być coś więcej, nie w jednym miejscu, który znalazł tam robotnik”. No i stwierdził, że w jednym pokoju były różnice poziomów. Na drugi dzień wracamy z pracy, mama mówi na wejściu, że przejście jest nakryte deskami. Pytam: „co się stało, dlaczego tu taka dziura?” Usłyszałam, że tam jest skarb, więc wykopali dziurę – słyszymy.

Żadnych kosztowności nie było, co było motywem do dalszych żartów z mamy. Ta jednak nie zraziła się pierwszym niepowodzeniem. Innego dnia wywierciła dziurę w sypialni. Matka pani Ewy pukała w ściany i za obrazem usłyszała głuchy odgłos. Zamiast skarbu znalazła dylatację.

Nie daliśmy mamie żyć. Żartowaliśmy z głuchego dźwięku, kiedy łyżeczka spadła na podłogę lub ktoś przybijał gwoździa. Mama śmiała się razem z nami – wspomina kobieta.

Okazuje się jednak, że cała ta historia ze skarbem mogła mieć coś na rzeczy. Pani Ewa po latach poznała pewnego jegomościa, który miał odnajdywać przeróżne rzeczy.

Przedstawiał się jako bioenergoterapeuta. Potrafił leczyć ludzi, ale i odkrywać schowane przedmioty. Poszliśmy pod browar i pan Marek zatrzymał się pod naszym dawnym mieszkaniem. Powiedział: „O, to niedaleko coś jest schowane”. Oznajmił, że widzi tubę ze starymi papierami i dokumentami. Ja w tym momencie sobie uzmysłowiłam, że to jest ta ściana, w której mama robiła dziurę – mówi Ewa Maćkowiak.

Miłe wspomnienia o dyrektorze

Stanisław Popowicz - podobnie jak Herman Müller, czy jego syn Zygfryd - był dobrze wspominany w Rybniku.

Rajcowie miejscy znaleźli po wojnie dokumenty, dowiedzieli się, że mają prawo do kwaterki piwa – raz na jakiś czas. Poszli z tym do taty i mówią: „panie dyrektorze, my jesteśmy rajcowie miejscy, my mamy prawo”. No to tata przestudiował dokument i powiedział: „macie prawo, to bardzo proszę”. Zresztą pracownicy bardzo mile go zawsze wspominali, bo oprócz deputatu, który w piwie odbierali, mieli również deputat w postaci mleka. Znajdowało się tutaj gospodarstwo ze stajniami, oborami. Krów było dużo, a do naszych obowiązków było chodzenie wieczorami po wielką bańkę mleka – wspomina nasza rozmówczyni.

Atmosfera w zakładzie była miła, rodzinna. Pani Ewa pamięta wycieczki do Gliwic, Bytomia, Wisły, czy Częstochowy. Jeździli razem do Porąbki i na konne kuligi.

Myślę, że pracownicy go dobrze wspominali z sympatią. Jeszcze długie lata później jak szłam ulicą, wiele ludzi się mi kłaniało. Zawsze się śmieję, że my byliśmy dziećmi z browaru – dodaje.

Pani Ewa nadal mieszka w Rybniku. Nie pije piwa, ewentualnie zeroprocentowe. Jej ojciec również nie gustował w alkoholach.

---

Dzisiaj (27 czerwca) w Focus Park na pierwszym piętrze otwarta została galeria z historii rybnickiego browarnictwa. Znajdziemy tam zabytkowe szklanice, kufle, butelki po rybnickim browarze, a nawet kadź, w której warzono piwo.

Wystawę organizujemy we współpracy z rybnickimi pasjonatami browarnictwa i Muzeum Miejskim w Rybniku. Będzie ona w przestrzeni naszego centrum handlowego funkcjonować do końca października - wyjaśnia Olga Rutowicz, marketing manager Focus Park.

Galeria handlowa prowadzi projekt #rybniczanie, który ma na celu przypomnienie mieszkańcom miejsca, w którym stoi Focus. Okazuje się, że z wiedzą i pamięcią mieszkańców Rybnika bywa również. Mateusz "banan" Banaszkiewicz, artysta kabaretowy znany z Kabaretu Młodych Panów zadawał na ulicach naszego miasta proste pytanie: "Gdzie na browar, rybniczanie?". Pomimo że sonda była realizowana w bezpośrednim sąsiedztwie dawnego browaru, niewielu rybniczan potrafiło wskazać jego lokalizację. Ba, niewielu z nich pamiętało, że w mieście był kiedyś browar.

Jakie macie wspomnienia z rybnickim browarem? Podzielcie się nimi!

Oceń publikację: + 1 + 66 - 1 - 2

Obserwuj nasz serwis na:

Komentarze (1):
  • ~hub381 2024-06-27
    14:14:10

    7 5

    Ja tam pracowałem w latach 1955 jako monter z Zabrzanskich Z, Piwowarsko-Słodowniczych, pamiętam słodownię, kierownikiem był wówczas pan Wy....(zapomniałem nazwiska)

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu Rybnik.com.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert Rybnik.com.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera Rybnik.com.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Dwukadencyjność w Sejmie i Senacie: jesteś za?




Oddanych głosów: 617